8.8.12

Podróże: Na granicy polsko-niemieckiej

Ubiegły tydzień spędziłem nad morzem. Trochę czasu w Niemczech i trochę w Polsce. Wybrałem się na wyspę Uznam, która w lwiej części należy do sąsiadów z zachodu. Dla przyjeżdżających tam Polaków jest to bardzo pozytywne miejsce. Warto spędzić tam trochę czasu, bo takiej atmosfery nie znajdziemy na żadnej innej granicy (polskiej).



Każdy ma na pewno tę świadomość, że dzięki Układowi z Schengen granice w Unii właściwie nie istnieją. Rzeczą naturalną jest to, że w jakiś sposób, kulturowo, można je jednak odczuwać. Wyspa Uznam nie jest tego pozbawiona, ale granica między państwami jest tu praktycznie zatarta.

Zacznę może od drogi rowerowej i spacerowej. Długa, prosta, międzypaństwowa ścieżka rowerowa ciągnie się wzdłuż wyspy Uznam przez kilkadziesiąt kilometrów. Rozpoczyna się w Świnoujściu, a kończy gdzieś w Niemczech, ale sam nie wiem gdzie, bo przejechanie jej na rowerze miejskim graniczy z cudem.

Zaczynamy więc, jedziemy przez kawałek Świnoujścia i naszym oczom ukazuje się granica. Na lewo drzewa, na prawo drzewa, pięćdziesiąt metrów od plaży, a granicę właściwie można przeoczyć:


Przez pierwszy kilometr właściwie nie czuć, że to Niemcy, ale przecież jesteśmy w lesie, a Matka Natura nie zna granic państwowych. Chociaż nie, różnice są, bo na trasie rowerowej mijamy toalety. Would you believe? Bezpłatne toalety dla rowerzystów? Deutschland, Deutschland!

Dalej różnice są już bardziej zauważalne. W pierwszych trzech niemieckich kurortach stoją okazałe mola. W Świnoujściu molo się rozpadło i nie ma nikogo kto by je odbudował. Hotele też jakieś inne. Nie chcę napisać, że Świnoujście jest brzydkie, bo nie jest, ale w Niemczech to wszystko jest stylizowane na takie włoskie i hiszpańskie luksusowe kurorty. Tu postawią palmę, tam jakąś elegancką fontannę i naprawdę robi to niezłe wrażenie. Nie wspomnę nawet o tym, że najładniejsze hotele stoją tuż nad plażą, a w Świnoujściu trzeba jeszcze przejść przez las, żeby w ogóle zobaczyć Bałtyk. Te lasy wcale mi nie doskwierają, ale w Niemczech jest jakoś okazalej.


Pomimo tego, że polski kurort różni się od niemieckich to granica wciąż nie jest specjalnie odczuwalna. Powód jest oczywisty. Ryby w Polsce nie smakują inaczej, więc czemu Niemiec ma płacić za nią 10euro/100g skoro może zapłacić 10złotych/100g? Dlatego też liczba Polaków i Niemców w naszych restauracjach jest zbliżona. Działa to też w odwrotną stronę, bo niemieckie plaże są jakieś takie ładniejsze, a mola u nas nawet nie ma. Języki się mieszają, a w restauracji, w Świnoujściu, można usiąść przy stoliku pomiędzy trzema niemieckimi rodzinami, w Heringsdorfie można natomiast zamówić po angielsku deser u Polki - jak ja mogłem nie poznać, że to nasza?

Generalnie to każdemu polecam taką wycieczkę na wyspę Uznam właśnie z tego jednego powodu - nie wiem czy gdziekolwiek indziej w Polsce granica jest zatarta w podobny sposób.