Wieje nudą. Nauczyciele nieco wyluzowali, a przez to również i ja mogę odetchnąć na półmetku roku szkolnego. Niestety w moim szczególnym przypadku brak szkoły + brak refleksji = brak ciekawej notki na blogu. Co więc mogę napisać w takiej sytuacji? A no mogę napisać odę ku wiśniowemu wybawieniu. Panie i Panowie, przed Wami Cherry Coke.
Zacznę od pewnego paradoksu - generalnie wolę Pepsi od Coca-Coli. Nie przeszkadza mi to jednak w bezgranicznym wielbieniu wiśniowej coli produkowanej przez tych drugich. Sam nie wiem, ale jakoś tak od dziecka Pepsi lepiej mi się kojarzyło. Nie chcę pisać o smaku, bo jakiś czas temu na jednej z tych "mądrych i wiarygodnych stron" przeczytałem, że spora ilość ludzi nie znając marki nie jest również w stanie odróżnić smaku Coli i Pepsi. Na tym mógłbym zakończyć, ale jest przecież jeszcze wyjątkowa odmiana C-C o wspaniałym posmaku wiśniowym - to zmienia postać rzeczy.
Również i w tym przypadku nie wiem skąd moje uwielbienie dla tego napoju, ale mam kilka hipotez. Jestem abstynentem. To znaczy - każdy uczeń gimnazjum jest, ale ja na prawdę. W moim otoczeniu czuję się trochę jak prorok tegoż napoju - coś dzisiaj zbyt prowokacyjnie - głosiciel prawdy, nawracający z alkoholu na colę. Dostrzegam jedną różnicę kulturową miedzy entuzjastami Coca-Coli i Pepsi, a wiśniowego dobrobytu, mianowicie - Cherry jest dla szlachty, a cola dla plebsu. Przemyślcie sobie to, ale ja nie pozbędę się moich tradycyjnych dwóch puszek wiśniowej w lodówce!
PS Sporą inspirację do napisania tej notki znalazłem na Jak Żyć, a ich artykuł do wglądu TUTAJ.